O niezwykłych okolicznościach odnalezienia ojca polskiej elektrotechniki, miłości silniejszej niż wojna i wyższości tramwajów elektrycznych nad konnymi rozmawiamy z prof. Jerzym Hickiewiczem z Wydziału Elektrotechniki, Automatyki i Informatyki, autorem książki o Romanie Dzieślewskim, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa MS.
Kim jest bohater pana książki?
Profesor Roman Dzieślewski to człowiek, który został pierwszym polskim profesorem elektrotechniki. Działo się to w zaborze austriackim, kiedy Polski nie było na mapie Europy. Ten okres w rozwoju techniki na świecie, szczególnie elektrotechniki, był bardzo ważny. Wtedy tworzyła się teoria trójfazowego prądu przemiennego (zwanego wówczas zmiennym), wtedy wyniki swoich badań wprowadzały do praktycznych zastosowań takie osobistości jak Michał Doliwo Dobrowolski, czy Nikola Tesla. Na lwowskiej uczelni – w Cesarsko Królewskiej Szkole Politechnicznej, przekształconej później w Politechnikę Lwowską, także zaczęto interesować się elektrotechniką. W roku 1989/90 pierwszy wykład w tej dziedzinie, wygłosił tam fizyk Franciszek Dobrzyński.Utworzono też Katedrę Elektrotechniki i w 1891 r. ogłoszono konkurs na jej kierownika. Zgłosiły się dwie osoby – wspomniany już docent Franciszek Dobrzyński i Roman Dzieślewski.
Roman Dzieślewski był bardzo utalentowanym człowiekiem. Mając 20 lat był już po studiach mechanicznych we Lwowie.Wyróżniony dwuletnim, rządowym stypendium uzupełniał wykształcenie w dziedzinie elektrotechniki na politechnice w Berlinie. Tam też dał się poznać jako działacz społeczny, w stowarzyszeniu zrzeszającym studentów Polaków w Berlinie. Przez jedną kadencję był nawet jego prezesem. Po powrocie do kraju pracował w kilku przedsiębiorstwach, między innymi jako inżynier maszynowy w kopalni w Wieliczce. Tam też dowiedział się o konkursie na kierownika katedry i zdecydował się wziąć w nim udział.
Przebieg konkursu był bardzo burzliwy! Dzięki pomocy prof. Petro Stakhiva z Lvivskiej Politechniki udało mi się dotrzeć do dokumentów, z których widać wyraźnie różnicę zdań wśród członków komisji konkursowej. Jedni uważali, że stanowisko należy się świetnie wykształconemu Dobrzyńskiemu, inni natomiast, że posiadającemu doświadczenie przemysłowe, Dzieślewskiemu. W końcu jednak zwyciężył pogląd, że dobry praktyk nauczy studentów więcej, niż choćby najbardziej uczony fizyk.
A więc tak, jak uważa się współcześnie?
Tak, oni już wtedy tak uważali, a my dopiero teraz zaczynamy powoli wracać do modelu, który w okresie międzywojennym był powszechny.
Tak więc w 1891 r Roman Dzieślewski w wieku 28 lat został kierownikiem katedry i pierwszym polskim profesorem elektrotechniki. Zorganizował też pierwsze laboratorium elektrotechniczne, którego ślady znajdują się do dziś w Muzeum Lvivskiej Politechniki. Dzieślewski był bardzo dobrym nauczycielem akademickim, który do swojego wykładu wciąż wprowadzał nowości i stale go rozbudowywał.W związku z nieustannym rozwojem elektrotechniki, po pewnym czasie, nie był w stanie już temu podołać. Zaprosił więc na uczelnię europejską sławę inż. Aleksandra Rotherta, wybitnego specjalistę w trudnej dziedzinie maszyn elektrycznych, który został mianowany profesorem zwyczajnym i kierownikiem Katedry Elektrotechniki Konstrukcyjnej. Na bazie dwóch katedr:prof. Dzieślewskiego i prof. Rotherta w CK Szkole Politechnicznej, w 1911 r. powstał pierwszy polski Oddział Elektrotechniczny.W ten sposób we Lwowie rozpoczęło się kształcenie pierwszych, polskich inżynierów elektrotechników. Jednym z nich był, zaliczany później do najwybitniejszych polskich profesorów okresu międzywojennego, – Stanisław Fryze. Ale pozostawmy prof. Fryzego na boku, bo jak zacznę o nim opowiadać, to Pani wyjdzie stąd wieczorem!
Zaintrygował mnie pan!
Więc krótko: Stanisław Fryze pochodził ze środowiska robotniczego. Jako chłopak kształcił się na montera elektryka. Pracę rozpoczął w krakowskim oddziale Siemensa, potem został przeniesiony do oddziału lwowskiego. Po wyprowadzce z rodzinnego domu w Krakowie, zamieszkał w suterenie jednej z lwowskich kamienic. Na piętrze mieszkał dr Krypiakiewicz, lekarz psychiatra, który miał trzy córki. Doktorowi wybiły pewnego razu bezpieczniki i posłał po sąsiada elektryka. Od tamtej pory bezpieczniki psuły się w domu lekarza regularnie ! Wreszcie któregoś dnia doktor wezwał młodego Fryzego i powiedział mu: „widzę, że interesuje się Pan moją najmłodszą córką. Jeśli chce się Pan związać z nią na stałe, to musi pan mieć jakąś pozycję. Musi pan przynajmniej zostać inżynierem”. Tak romantycznie przedstawia wielką miłość Stanisława Fryzego jedna z wielu opowieści-legend o nim.
Natomiast pewne są dalsze jego losy. Pracując, sam przygotował się do egzaminu maturalnego i zdał go wieku 26 lat. Potem, w 1911 r. rozpoczął studia, ale wybuchła wojna i powołano go do wojska. Fryze służył w marynarce wojennej, na okręcie, z którego ocalały tylko dwie osoby. W czasie wojny jego narzeczona Ania Krypiakiewicz, przepisywała dla niego notatki z wykładów i posyłała je na front. Fryze uczył się na na okręcie !W trakcie służby wojskowej Fryze dwukrotnie otrzymał urlop. W trakcie urlopów zdążył zdać wszystkie egzaminy, w 1917 r.uzyskać z wyróżnieniem dyplom i jeszcze się ożenić!
Historia jak z hollywodzkiego filmu!
Trudno nazwać Fryzego uczniem Dzieślewskiego, bo praktycznie był samoukiem. Jego wkład w polską elektrotechnikę, jest nieoceniony! Zwłaszcza opracowana przez niego teoria mocy przebiegów odkształconych stanowi trwały wkład do nauki. W książce, w rozdziale poświęconym współpracownikom prof. Dzieślewskiego jest oczywiście przedstawiona sylwetka Fryzego, ale bez wątku miłosnego, bo jeszcze o nim nie wiedziałem. Cały czas dowiaduję się czegoś nowego, nie tylko o nim, ale też o innych bohaterach książki.
Wróćmy do Dzieślewskiego.
Dzieślewski cieszył wśród profesury ogromnym uznaniem, wielokrotnie powierzano mu funkcje dziekana. Był też rektorem. Istotną rolę odegrał też w Towarzystwie Politechnicznym do którego należał od 17 roku życia. Był też samorządowcem i działaczem społecznym, angażującym się we wszystkie ciekawe inicjatywy. Jedną z nich były obchody 50–lecia CKSzkoły Politechnicznej w 1894 r., w związku z którymi zorganizowano we Lwowie Wystawę Krajową. Było to wielkie wydarzenie, prof. Dzieślewski był odpowiedzialny za część mechaniczną i elektryczną. Zaplanowano połączyć tereny wystawowe z centrum miasta linią elektrycznego tramwaju. Dzieślewski do tego zadania dobrze się przygotował. Uzyskał stypendium na podroż do Kalifornii w Stanach Zjednoczonych i tam przyjrzał się, jak funkcjonują nowatorskie tramwaje elektryczne. Później, wraz z miejskim budowniczym J. Hochbergerem przygotował szczegółowe studium, którego reprint znajduje się w książce. Zawiera ono nawet analizę finansową, gdzie porównuje się rentowność tramwajów elektrycznego i konnego. Wynika z niej, że tramwaj konny ma znacznie mniejszą rentowność, a kiedy konie się rozchorują staje się zupełnie nierentowny, no a obserwowanie jak taki tramwaj usiłuje wjechać pod górę bywa dla widzów bardzo nieprzyjemne. W dwa lata po opracowaniu studialnym Dzieślewski doprowadził do uruchomienia pierwszego na ziemiach polskich i w całym Cesarstwie Austro-Węgierskim regularnie kursującego tramwaju elektrycznego. Lwów wyprzedził Wiedeń ! W ten właśnie sposób uczczono jubileusz lwowskiej uczelni. Prof. Dzieślewski był też współtwórcą pierwszej we Lwowie elektrowni prądu stałego na Wulce. Miał też wielki udział w przejściu na prąd przemienny i budowie drugiej elektrowni na Persenkówce. W czasie, gdy we Lwowie budowano Teatr Wielki,w komitecie organizacyjnym oczywiście nie mogło zabraknąć Romana Dzieślewskiego. Udzielał się po prostu wszędzie! Była to bardzo aktywna i ciekawa postać!
Jak właściwie trafił Pan na jego ślad?
Studiowałem na Politechnice Śląskiej i miałem okazję słuchać wykładów prof. Fryzego, który przyjechał ze Lwowa otoczony legendą. Sądziłem wówczas, że to on jest pionierem polskiej elektrotechniki. Kiedy jednak zacząłem zajmować się historią elektrotechniki, zorientowałem się, że przed prof.Fryzem był jeszcze Dzieślewski. Postać profesora Dzieślewskiego została już opisana w poprzedniej mojej książce – Polacy zasłużeni dla elektrotechniki. W 2007 r. przyjechałem prywatnie do Lwowa, a kiedy jest się we Lwowie, to odwiedza się cmentarz Łyczakowski. To był sierpień, żar lał się z nieba. Towarzyszyła mi moja wnuczka, wówczas licealistka, i dokumentowała wszystko co się da na zdjęciach, ale ok. godziny 16.00 powiedziała, że już nie ma siły i przykucnęła. Już nabierałem powietrza w płuca, aby jej powiedzieć: ,,Historia na ciebie patrzy! Odpoczywać będziesz w domu!”, kiedy zobaczyłem, że przykucnęła przy grobowcu, na którym widniał napis „prof. Roman Dzieślewski”. Taki zbieg okoliczności ! Grobowiec był bardzo zaniedbany. Pomyślałem,pierwszy polski profesor elektrotechniki leży przy głównej alei i nikt z polskich elektryków o tym nie wie ! Poczułem się odpowiedzialny za pamięć o nim i kiedy tylko nadarzyła się okazja, a było to na I Kongresie Elektryki Polskiej w auli Politechniki Warszawskiej, w którym uczestniczyło kilkuset elektryków, złożyłem wniosek, aby odnowić grób Dzieślewskiego.
W międzyczasie zostałem przewodniczącym Centralnej Komisji Historycznej w Stowarzyszenia Elektryków Polskich i wniosek wrócił do mnie. W 2013 r., z okazji 150 rocznicy urodzin Profesora, udało mi się namówić władze Polskiego Towarzystwa Elektrotechniki Teoretycznej i Stosowanej oraz Stowarzyszenia Elektryków Polskich aby ogłosić prof. Dzieślewskiego Patronem Roku 2013.
Potem, dzięki położonemu najbliżej Lwowa, Rzeszowowi, a więc przy współpracy Politechniki Rzeszowskiej z tamtejszymi oddziałami PTETiS i SEP zorganizowano uroczystości jubileuszowe. Z kolei z inicjatywy ówczesnego prezesa SEP prof. Jerzego Barglika udało się odnowić leżący za granicą grób profesora.Dzięki energii prezesa Oddz. Rzeszowskiego SEP Bolesława Pałaca zostało pokonanych bardzo wiele, formalnych i nieformalnych przeszkód.Niebagatelne koszty renowacji grobowca pokryli wszyscy członkowie SEP i co rzadko się zdarza – bez słowa sprzeciwu ! Postanowiłem wówczas napisać o Dzieślewskim książkę.
Czego może się po niej spodziewać czytelnik?
Z tego, co słyszę, podobno łatwo się ją czyta. Pierwsza część książki to wstęp historyczny, druga dotyczy profesora Dzieślewskiego, trzecia traktuje o jego wybitnych współpracownikach, ostatnia natomiast to epilog, w którym opisuję uroczystości związane z obchodami Patrona Roku i odnowieniem grobowca prof. Dzieślewskiego.
Książka zawiera także bardzo obszerne przypisy, w przygotowaniu których bardzo pomógł mi Przemysław Sadłowski. Poparcie dokumentem każdego, ważniejszego faktu zajęło większość czasu, zwłaszcza, że źródła nierzadko wzajemnie sobie przeczyły i wymagały rzetelnej weryfikacji. Historyk to po części śledczy. Książka ma także, społecznie wykonane, obszerne tłumaczenia na język angielski.
Jestem bardzo zadowolony z jej wyglądu. Opracowanie zawiera wiele archiwalnych zdjęć i dokumentów, które prezentują się tu lepiej, niż w oryginale! To wielka zasługa Wydawnictwa MS Pana Bogusława Szybkowskiego, który zadbał o wysoki poziom edytorski książki.
Podkreśla pan współpracę z Przemysławem Sadłowskim.
Tak, to młody, absolwent historii na Uniwersytecie Opolskim, którego udało mi się pozyskać z Urzędu Pracy na roczny staż, a następnie namówić na studia doktorskie i przygotowywanie rozprawy doktorskiej z historii polskiej elektryki. Obecnie po stażu, już jako wolontariusz, nadal przychodzi i mi pomaga. To prawdziwy hobbysta historii. Z wielką pasją wyszukuje najrozmaitsze informacje o mało znanych, ale ważnych faktach.Robi to z wielką wprawą. Poproszę go tu na kilka słów!
(Profesor wychodzi i przyprowadza swojego współpracownika)
Przemysław Sadłowski – w pracach nad książką o Romanie Dzieślewskim pomogłem profesorowi w sprawach związanych z przypisami i materiałami, niedostępnymi tu na miejscu. Obecnie jestem na III roku studiów doktoranckich z historii na UO, w specjalności biografistyka. Staż na politechnice się skończył, ale współpraca z prof. Hickiewiczem pozostała!
Historyk techniki. Przydałoby się takie stanowisko na Politechnice Opolskiej! – dodał na zakończenie profesor.