Filozofia i psychologia to siostry. Dzieli je duża różnica wieku. Wydaje się, że podróżują dziś po dwóch stronach tej samej drogi. Niektórzy mówią nawet, że jadą w dwóch różnych kierunkach. Ale wybranie się z nimi w podróż to prawdziwa przyjemność, dobra przygoda i warte podjęcia doświadczenie. Zwłaszcza w politechnice.
Starsza siostra
Pyta Francuz Anglika: „Co wy robicie, że macie takie piękne trawniki”. Anglik na to: „To bardzo proste. Trzeba je podlewać i regularnie kosić”. Francuz: „Przecież my to robimy, a nasze trawniki nie są tak piękne”. Anglik: „Ale to trzeba robić od pięciuset lat”.
Starsza siostra jest dużo starsza. Ma ponad dwa i pół tysiąca lat. Przez ten czas wypracowała sporo ciekawych procedur i doszła do wielu rzeczy pewnych. Czas robi swoje. Bada wszystko przesiewając jak przez sito, oddzielając plewy od ziarna, myśli zawsze ważne od tych tylko modnych, argumenty od błyskotliwych odpowiedzi, prawdę od „oczywistości”.
Filozofia to z greckiego „umiłowanie mądrości”. Umiłowanie czyli… co? Częste ślęczenie w bibliotece nad tekstami przez wiele godzin, pisanie przez kolejnych pięć lat następnej książki, uczenie studentów filozofii… z pasją. A z kolei słowo „pasja” pochodzi z języka łacińskiego i oznacza „cierpienie”, ale też we włoskim „namiętność”, chociaż i „furię”.
Ten prosty tekst, rozpoczynający się od nieco podniosłych słów z racji świętowania przez naszą uczelnię pięćdziesiątych piątych urodzin, ma być krótką opowieścią m.in. o filozofii jako ukochaniu mądrości, ale i o niej jako sposobie patrzenia na świat i wreszcie o przedmiocie nauczanym w politechnice.
Nie filozofuj!
Potoczne posługiwanie się słowem „filozofia” przyprawia filozofa o palpitacje serca. Używa się go m.in. na określenie czegoś mglistego i zagmatwanego („To nie żadna filozofia!”), albo na przywołanie kogoś do porządku, kto właśnie rzecz komplikuje, bo nie chce jej uprościć („Nie filozofuj!”), czy wreszcie na wskazanie, że coś jest dużo bardziej pojemne i złożone, niż się wydaje na pierwszy rzut oka („Filozofią naszej firmy jest …”). Jak zapewne wyczuwa już niejeden czytelnik tego tekstu, filozofowie nie czują się zbyt kochani (choć kto się czuje kochanym, a jeśli nawet, to kto nie chciały być kochanym bardziej?). Mają poczucie, że marginalizuje się ich w gremiach podejmujących decyzje, ignoruje się ich tak przecież istotne opinie, a wreszcie daje do zrozumienia, że są dinozaurami obecnych czasów, w których to, co nie jest praktyczne – praktycznie nie istnieje, a jeśli mimo to jeszcze trwa to już niedługo to potrwa!
Choć filozofia zawiera w sobie część zwaną „filozofią praktyczną”, a należy do niej – wg Arystotelesa (384–322 p. n. e) – m.in. etyka, a nawet jest praktykowana dzisiaj w formie poradnictwa filozoficznego (coaching filozoficzny), to w swej zasadniczej części zajmuje się m.in. tym, co możemy (w sposób pewny) poznać, pyta: kim jest człowiek czy też podejmuje kwestię istnienia niezmiennych idei (jak prawda, dobro, piękno), które towarzyszą każdemu człowiekowi w każdym czasie. Filozofia jest tak niepraktyczna jak muzyka, poezja, piękno lub zachwyt nad powabem natury. Czyż nasze życie nie byłoby bez nich uboższe? Pisał poeta: „Bo piękno na to jest, by zachwycało // Do pracy…”.
30 godzin filozofii? No pięknie…
Chyba tylko na moim rodzimym wydziale studenci mają jeszcze zajęcia z filozofii w wymiarze trzydziestu godzin. To bardzo dużo. Z drugiej jednak strony to nic! Dlaczego? Filozofia istnieje od ok. dwóch tysięcy siedmiuset lat i jak łatwo sobie wyobrazić ma trochę więcej doświadczenia w zajmowaniu się rzeczywistością niż inne nauki i dyscypliny. Jak przekazać najważniejsze rzeczy w trzydzieści godzin? „Istotą mowy jest mowa istoty” pisał Martin Heidegger (1889–1976). Trzeba więc się ograniczyć do spraw centralnych. Nie wolno jednak zapomnieć, że najważniejsze jest przy tym nie zanudzić – to trucizna każdego rodzaju nauczania, ale przeciwnie: zainteresować, pobudzić ciekawość, a nade wszystko sprawić, by uwagę i uważność utrzymać na możliwie wysokim poziomie. Jeśli wolno mi w tym miejscu podzielić się moim prywatnym i dość skromnym credo w tym zakresie, to celem mojego nauczania filozofii jest… nie zniechęcić do filozofii. Wydaje się też, że najważniejsze jest sprowokować do zadawania (dalszych) pytań i po tych trzydziestu godzinach zostawić studenta w przekonaniu, że czas w sali wykładowej był spędzony sensownie, bo na końcu zajęć wie on mniej, niż na ich początku. A przynajmniej wychodzi z przekonaniem, że mniej rzeczy wydaje mu się tak pewnych (i prostych) jak przed pierwszym wykładem. Innymi słowy, zajęcia należy uznać za nieudane, jeśli student nie wychodzi z nich poirytowany, nie zgadzający się z prowadzącym lub przynajmniej milczący, bo… w głowie trwa jeszcze dyskusja z (wątpliwymi) racjami przedstawionymi w trakcie wykładu.
Innymi słowy, zajęcia należy uznać za nieudane, jeśli student nie wychodzi z nich poirytowany, nie zgadzający się z prowadzącym lub przynajmniej milczący, bo… w głowie trwa jeszcze dyskusja z (wątpliwymi) racjami przedstawionymi w trakcie wykładu.
Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o frajdzie, która towarzyszy prowadzeniu takich zajęć. „U początku filozofii stoi zdziwienie” pisał wspomniany już Arystoteles. Oznacza to, że dopiero zatrzymanie się nad sprawami na pierwszy rzut oka oczywistymi i zobaczenie ich na nowo jako ciekawych, godnych refleksji a przede wszystkim wartych pytania sprawia, że filozofia może ochoczo zabrać się do pracy. Właśnie zdziwienie na twarzach studentów, które zdają się mówić: „Takie rzeczy? To może tu o to chodzić? Ej… dobre, wchodzę w to” motywuje do podejmowania także problemów trudniejszych, bo nie tak dobitnych, a wśród nich pytań o to, dlaczego nie wolno na egzaminie odpisywać i dlaczego należy płacić podatki.
Chłonność umysłów tych młodych ludzi, których nietrudno pobudzić do refleksji, a z pewnością trudniej przekonać do jakiegoś argumentu, bo on w filozofii jest najważniejszy, nie zaś autorytet, tradycja czy ostatecznie pozytywna ocena w ramach zaliczenia sprawia, że dość rześko wstaje się i jedzie na takie (poranne) zajęcia. Sprawą oczywistą jest pojawiający się czasem studencki opór wobec tego przedmiotu czy też innych uczelnianych ofert humanistycznych, a nawet ich otwarta krytyka. To jednak należy potraktować jako zdrowy odruch, bo ujawnia jakiś konkretny stosunek do tych propozycji, jednakże pod warunkiem, że osoba potrafi powiedzieć, dlaczego tak sądzi. Najgorsza, jak w przypadku wielu innych spraw jest obojętność.
To, co z kolei może pociągać prowadzącego te zajęcia to zwłaszcza dawanie do myślenia, co może oznaczać na przykład ukazanie zupełnie innego punktu widzenia lub wykazanie, że kwestia jest bardziej skomplikowana, a czasem wręcz przeciwnie, że jest prosta, choć trudna do realizacji; a dalej ćwiczenie formułowania tez, uzasadniania ich, obalania tez oponentów lub refleksji, że własny punkt widzenia ma wyraźne ograniczenia. Wszystko to dotyczy osób, które często urodziły się w obecnym wieku, nie mają więc jeszcze wielkiego bagażu (negatywnych) przeżyć na swoich barkach, są głodne nowych doświadczeń i dlatego pozwalają się zainspirować. Z drugiej strony ci, często pewni siebie, młodzi ludzie zdają się być mocno zagubieni w dzisiejszym świecie, w którym królują m.in.: idealne ciała, postaci odnotowujące wyłącznie sukcesy, a wartość osobista mierzona jest liczbą lajków lub wejść na profil. Nie ma tu natomiast miejsca dla niedoskonałości, błędów, porażek czy bycia „średniakiem”, często przecież nie z własnej winy.
Podstawowa teza sprowadza się do stwierdzenia, że dziś wszystko jest w internecie. Po co więc zajęcia teoretyczne? Filozofia odpowiada na to dość prosto: po to, by odróżnić w tej (dez)informacyjnej dżungli rzecz pewną do fake newsa, a przynajmniej zasiać w stosunku do wielu treści tam obecnych podejrzliwość.
Jeśli zdajemy sobie sprawę z faktu, że w sali wykładowej (lub przed komputerem, niestety) ma się do czynienia z ludźmi, którzy są jeszcze osobowościowo na tyle plastyczni, że można na nich wpłynąć, wskazać na rzeczy najważniejsze, odczarować „oczywistości” i przekonywać, że życie świadome i refleksyjne nie jest łatwe, ale tylko takie życie nosi miano prawdziwie ludzkiego, to jest to naprawdę wielka nagroda, przywilej ale też chyba jeden z lepszych sposobów zmieniania świata na lepsze. Ten ostatni człon zdania można śmiało określić mianem „iluzji”, ale jak pisał Friedrich Nietzsche (1844–1900): „Kto niszczy iluzję w sobie i w innych, ten karze naturę…”.
W tym miejscu łyżeczka dziegciu wmieszana w zawartość beczki miodu: My filozofowie jesteśmy w dużej mierze sami sobie winni, że na uczelniach ale i w przestrzeni publicznej tak… niepozytywnie się nas postrzega. Prowadząc zajęcia z filozofii nie potrafiliśmy młodych ludzi zainteresować, zarazić radością (z) myślenia i przekonać, że coś tak „niepraktycznego” jak ten przedmiot może tak silnie inspirować i mieć takie praktyczne skutki. A ci niegdysiejsi studenci są obecnie niejednokrotnie decydentami, w rękach których spoczywa nie tylko los filozofii na uczelniach wyższych, ale też innych przedmiotów humanistycznych i społecznych. Zakończmy ten akapit słodko, choć prawdziwie: Nauczanie studentów filozofii to przywilej: tym większy, im rzadszy.
Pamiętając jednak o średniowiecznym przysłowiu zawierającym w sobie myśl Seneki Młodszego (4 p.n.e.–65 n.e): „Słowa uczą, przykłady pociągają” przywołajmy kilka zagadnień podejmowanych w trakcie zajęć z filozofii w Politechnice Opolskiej. Do najbardziej lubianych, bo wyrazistych i łatwo wywołujących żywe dyskusje należą: kara śmierci (to kara? zemsta? prewencja?), aborcja (pod jakimi warunkami legalna i dlaczego?), eutanazja (czy czynienie drugiemu, co mnie niemiłe jest moralne?), zakupy jako problem etyczny (czy za kupowaniem ubrań po 30 złotych nie stoi niewolnicza praca?). Do innych, trudniejszych kwestii wchodzących w zakres tego przedmiotu należą m.in.: teoria poznania (czy istnieje jedna prawda, czy każdy ma swoją?), antropologia (czy człowiek jest panem natury czy jej częścią?), metafizyka (czy wiara w Boga może być racjonalna?) a wreszcie wspomniana już etyka, z pytaniami o to, czy zawsze należy mówić prawdę, czy palenie w piecu „bele czym” jest „zabijaniem na raty” i czy można być szczęśliwym bez uwzględniania innych albo wręcz wbrew innym.
Zakończmy tę część tekstu refleksją natury ogólnej dotyczącą pojawiającego się czasem pytania o sens humanistyki w ogóle we współczesnym świecie, w tym także na uczelniach wyższych. Podstawowa teza sprowadza się do stwierdzenia, że dziś wszystko jest w internecie. Po co więc zajęcia teoretyczne? Filozofia odpowiada na to dość prosto: po to, by odróżnić w tej (dez)informacyjnej dżungli rzecz pewną do fake newsa, a przynajmniej zasiać w stosunku do wielu treści tam obecnych podejrzliwość. Sensem propozycji o których tu mowa jest także i to, by przekonywać, że zwolennicy „prawdy wyższego stopnia”, reprezentowani przykładowo przez zwolenników spiskowej teorii dziejów lub antyszczepionkowcy, dla których dwieście lat historii szczepień równa się nierzadko dwóm godzinom przeszukiwania informacji na ten temat w internecie to ludzie którzy często po prostu nie radzą sobie z zalewem informacji. Dla nich ta „prosta prawda” oparta na badaniach naukowych, a przekazywana w skrócie przez autorytety w tej dziedzinie jest zbyt prosta i dlatego podejrzana. Wolą prawdę wyższej rangi. Filozofia, której jednym z najskuteczniejszych narzędzi jest odróżnianie i rozróżnianie, daje tu do myślenia, gdy podpowiada na przykład, że inteligencja to nie spryt, namysł ma większą wartość niż szybkość myślenia, doświadczenie to nie (sama) praktyka a szczęście to coś więcej, niż tylko przyjemność. Jeśli damy jej szansę i pozwolimy przedstawić swoją argumentację okaże się też, że wielu rzeczy nie trzeba się uczyć na drogich i modnych dziś kursach, ale że czekają one spokojnie i pokornie na bibliotecznych półkach.
Zwolennicy spiskowej teorii dziejów lub antyszczepionkowcy, dla których dwieście lat historii szczepień równa się nierzadko dwóm godzinom przeszukiwania informacji na ten temat w internecie to ludzie którzy często po prostu nie radzą sobie z zalewem informacji.
Młodsza siostra
Dużo młodsza. Ta starsza patrzy na nią z odrobiną zrozumiałej zazdrości. Widzi ten trudny do przeoczenia wigor, zapał ale i (odrobinę?) naiwności. Myśli o niej: „Smarkula. Co dopiero skończyła sto czterdzieści lat. Ale trzeba przyznać: zapowiada się dobrze. Rodzina to rodzina…”.
Psychologia ma długie dzieje, ale krótką historię. Wywodzi się z filozofii, której długo była częścią. Jej początki, jako odrębnej dyscypliny naukowej, sięgają końca XIX wieku, kiedy to Wilhelm Wundt (1832–1920) w Lipsku zakłada pierwsze laboratorium psychologii eksperymentalnej. Zmieniło ono wiele, bo sięgnięto tam po raz pierwszy po eksperyment uznając go za procedurę wartościowszą od analizy teoretycznej (obserwacji) w opisie człowieka i jego zachowania. „Słowo o duszy”, bo to dosłownie oznacza „psychologia”, tak naprawdę zajmuje się tym, co w człowieku niematerialne, a manifestujące się poprzez myślenie, emocje i zachowanie.
Do psychologii i jej sposobu rozumienia człowieka nie trzeba dziś nikogo specjalnie namawiać. O tym, że rozkochała ona w sobie całe rzesze świadczy liczba młodych ludzie pragnących studiować ten kierunek, ilość psychologicznych publikacji naukowych czy wreszcie ogromne środki finansowe, jakie idą za badaniami psychologicznymi. Tym, u których budzi ona spore opory lub w ogólne nie przekonuje, odpowiedziałaby, że mają pewnie jakiś bolesny problem, a ucieczka przed nim przybiera formę antypatii skierowanej w jej stronę. Czy ma rację?
Choć istnieje wiele kierunków i szkół psychologicznych za wiodący należy uznać dziś nurt empiryczny, zwłaszcza w USA, który inaczej niż filozofia, nie interesuje się zbytnio teorią, lecz na sposób ateoretyczny stara się starannie analizować zagadnienia szczegółowe.
Psychologia nie jest już luksusem. W Stanach Zjednoczonych coraz częstszą bywa sytuacja, w której rodzina obok swojego lekarza ma psychologa rodzinnego, który jest tak samo ważny, choć zajmuje się (tylko) duszą. Życie we współczesnym świecie – świecie pod pewnymi względami dużo prostszym i wygodniejszym staje się jednak z dnia na dzień coraz trudniejsze. Jeszcze trzydzieści lat temu wydawało się, że Zachód, jako najlepsze „miejsce” do życia na Ziemi jest skazany na dalszy rozwój i nieustanny postęp, a co za tym idzie na konsumpcję i… nudę.
Okazało się jednak, że m.in. rewolucyjne przemiany polityczne na przykład w Afryce, doprowadzające do masowych migracji, tymczasowo powstrzymanych, a intensyfikowanych do pewnego stopnia powszechnym dostępem do informacji i komunikacji, przyczyniają się do narastających zmian w społeczeństwach Europy zachodniej, których nic już raczej nie powstrzyma. Kryzys uchodźczy sprzed kilku lat i brak spójnej europejskiej strategii w tej kwestii były tego niezbitymi dowodami. Dochodzi do tego głęboki kryzys ekologiczny, narastające totalitaryzmy i znudzenie demokracją, która wiele spraw „niepotrzebnie komplikuje”.
Niepewność jutra, brak stabilności a wielu przypadkach też wyraźnych perspektyw na przyszłość, nie mówiąc już o wspominanych jedynie czasach dobrobytu powodują, że wielu ludzi nie radzi sobie z tą sytuacją i trudno odnajduje się w tak szybko zmieniającym się świecie. Lawinowo wzrasta liczba osób z problemami psychicznymi, w tym zwłaszcza z depresją, ale też wybujałą i groźną agresją czy uzależnieniem od środków psychoaktywnych. Pomoc ze strony psychologii, zwłaszcza w formie psychoterapii, może być tu skuteczna, ale trzeba stworzyć do niej dostęp, uczynić tanią a przede wszystkim zmieniać mentalność odnośnie do problemów psychicznych. Nie są one bowiem szczególne i wyjątkowe w porównaniu np. z problemami alkoholowymi lub somatycznymi i dlatego nie powinny prowadzić do napiętnowania osób na nie cierpiących.
Człowiek przyznający się na przykład do depresji, problemów lękowych lub anoreksji nie powinien być postrzegany jako „gorszy”, „nieudacznik” lub „słabeusz”. Cierpi on na jakiś rodzaj zaburzenia, które to może stać się wkrótce na tyle opanowane, że nie będzie mu już przeszkadzać w codzienności. Prawdziwą trucizną dla ludzkiej psychiki jest stosowanie zasady, „wszystko albo nic”: „albo jestem najlepsza i nie mam żadnych problemów albo ja i moje życie nie są nic warte, i nie mają żadnego sensu”.
Prawdziwą trucizną dla ludzkiej psychiki jest stosowanie zasady, „wszystko albo nic”: „albo jestem najlepsza i nie mam żadnych problemów albo ja i moje życie nie są nic warte, i nie mają żadnego sensu”.
Psychologia w akademii
Środowisko akademickie może zrobić bardzo wiele dla dobrej zmiany w tym względzie. Rówieśnicy mają duży wpływ na młodego dorosłego, dostarczając mu plastycznych przykładów a czasem i wzorców tego, jak można i jak nie powinno się kształtować własnego życia. Zajęcia z psychologii mogą stanowić dobrą platformę informacji i dyskusji wspomnianych tu kwestii ale także subtelnego przemycania ważnych prawd. Dotyczą one przykładowo tego, że psychika wymaga higieny i pracy nad nią, tak jak ciało wymaga ruchu, treningu i formy.
Refleksja człowieka po maturze, który co dopiero opuścił na dłużej dom rodzinny, wyjeżdżając na studia, nad takimi, obecnymi przez długie lata pod rodzimą strzechą zjawiskami, jak pozycja rodziców (autorytarni? wycofani?), obecna tam atmosfera emocjonalna („zimny wychów”, „róbta co chceta” czy „jeszcze jesteś za młody”?), postrzeganie wolności i popełnianych błędów („siedź w kącie bałamoncie…”) nie jest luksusem, a koniecznością dlatego, by dla własnego dojrzewania odciąć „rodzinną pępowinę”. I nie chodzi tu jedynie o ostrą krytykę swojego gniazda, które właśnie się opuściło, ale o głębszą, a czasem dość bolesną refleksję nad tym, co najbliżsi włożyli mi do „plecaka” na drogę w samodzielne życie.
Doświadczenie prowadzenia zajęć z psychologii na uczelni wyższej pokazuje, że coraz więcej studentów przychodzi w ich trakcie sygnalizując różnorakie problemy. Najczęściej chodzi o kłopoty w domu (nieobecność ojca), epizody depresyjne, zaburzenie psychiczne członka rodziny lub nieradzenie sobie w codzienności (bezsenność, nieśmiałość, poczucie niższości). Zajęcia akademickie to nie terapia – ta bywa zwykle dłuższa, intensywniejsza, trudniejsza i ma swoje określone ramy. Ale sugestywnie i taktownie podana informacja o istotnych zjawiskach psychicznych może stanowić pierwszy krok w refleksji nad sobą, w (wymagającej) akceptacji siebie i w podjęciu długiej wędrówki ku życiu szczęśliwszemu i sensowniejszemu.
Refleksja człowieka po maturze, który co dopiero opuścił na dłużej dom rodzinny, wyjeżdżając na studia, nad takimi, obecnymi przez długie lata pod rodzimą strzechą zjawiskami, jak pozycja rodziców (autorytarni? wycofani?), obecna tam atmosfera emocjonalna („zimny wychów”, „róbta co chceta” czy „jeszcze jesteś za młody”?), postrzeganie wolności i popełnianych błędów („siedź w kącie bałamoncie…”) nie jest luksusem, a koniecznością dlatego, by dla własnego dojrzewania odciąć „rodzinną pępowinę”.
Pandemia SARS-CoV- 2 i związany z nią lock down nie tylko obnażyły te obecne od dawna problemy, ale bardzo je zintensyfikowały. Wpływała na to przede wszystkim izolacja i ograniczone możliwości odreagowania stresu, np. w klubie sportowym, w ramach spotkania z przyjaciółmi czy podczas wyjścia na kolację zakończoną nocnym spacerem. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by wyobrazić sobie, co działo się tym czasie w rodzinach, zamkniętych na długie miesiące w ścianach (małego) mieszkania, w których stosowało się wobec dzieci przemoc – fizyczną i psychiczną.
Dla niektórych dorosłych jedynym sposobem pozbycia się dokuczliwego stresu związanego z izolacją jest odreagowanie go na własnych dzieciach. Z pewnością u wielu czytelników tego tekstu pojawiło się tym momencie współczucie dla kruchych i niewinnych istot, jakimi są dzieci. W zajęciach z psychologii najbardziej chodzi właśnie o to: o wyrobienie wrażliwości na sprawy psychiki, na jej potencjał ale i ograniczenia.
Tak jak w trzydzieści godzin nie można nikogo nauczyć grać na instrumencie, ale można go zaprosić w tym czasie do słuchania dobrej muzyki, by wyrobić w nim upodobanie do niej i zasiać ziarno dobrego smaku w tym względzie, podobnie podczas zajęć w psychologii w tym wymiarze można starać się uwrażliwić na to, co nazywamy duszą, wnętrzem, wskazując na brak u nas głębszej kultury psychologicznej, ale też i na to, co należy zakwalifikować jako zaburzenie.
Podsumowując podkreślmy: zajmowanie się nauczaniem psychologii w ramach uczelni nie służy jedynie podaniu informacji i sprawdzeniu jej przyswojenia w formie zaliczenia. Ma ono za zadanie także wskazanie na psychikę jako na potężne źródło energii w człowieku. Może ono posłużyć do budowania sensownego i szczęśliwego życia, choć, niestety, nie zawsze się tak dzieje. Wydaje się, że tak rozumiana dydaktyka w zakresie psychologii jest niemniej ważna jak przekazywanie studentom wiedzy i umiejętności, pozwalających w przyszłości zdobyć dobrą pracę np. jako inżynier i umożliwiających permanentny rozwój w tym zakresie.
Na koniec: należy też chyba skorygować mylne, a mogące powstać po lekturze tej partii tekstu wrażenie, że psychologia zajmuje się przede wszystkim problemami i na nich się koncentruje. Nie jest tak, ale problemy mają pierwszeństwo, gdyż uniemożliwiają sięgnięcie po te narzędzia, które umożliwiają życie jego pełnią, ciesząc się przy tym osobistą satysfakcją i udanymi relacjami z innymi ludźmi.
***
– Czym różni się kierowca angielski od francuskiego?
– Mają opalone inne przedramiona.
Filozofia i psychologia to siostry. Dzieli je duża różnica wieku. Wydaje się, że podróżują dziś po dwóch stronach tej samej drogi. Niektórzy mówią nawet, że jadą w dwóch różnych kierunkach. Ale wybranie się z nimi w podróż to prawdziwa przyjemność, dobra przygoda i warte podjęcia doświadczenie. Zwłaszcza w politechnice.

Fot. Autor tekstu z córką Marysią, najmłodszą uczestniczką zajęć Filozofia dla dzieci.
Górne zdjęcie: Rafał Olbiński, www.flickr.com/photos/gandalsfgallery, 49991086077