– Doczekałem tego, że problem naukowy, nad którym pracowałem, okazał się użyteczny, został skutecznie rozwiązany i jest powszechnie wdrażany w diagnostyce transformatorów. Patrzę na to z pewnym spełnieniem
i zadowoleniem. Ważne jest także, że wokół tej tematyki naukowej i technicznej wykształcił się duży zespół ludzi, którzy pracują także w innych uczelniach, w przemyśle i energetyce – podkreśla prof. Jerzy Skubis, który został uhonorowany za całokształt dorobku.
Anna Kułynycz: Panie Profesorze, właśnie otrzymał Pan nagrodę Ministra Edukacji i Nauki za całokształt dorobku. A gdybyśmy tak powrócili do początków Pańskiej pracy naukowej? Skąd akurat takie zainteresowania naukowe jak technika wysokich napięć?
Prof. dr hab. inż. Jerzy Skubis, były rektor Politechniki Opolskiej, pracownik Katedry Elektroenergetyki i Energii Odnawialnej Wydziału Elektrotechniki, Automatyki i Informatyki:
Bardzo wiele rzeczy w życiu dzieje się przez przypadek. Tak było również u mnie. Po ukończeniu studiów w Politechnice Śląskiej szukałem pracy, to był 1974 rok. Pewnego dnia kolega zaproponował, abym przyjechał do Opola, gdzie powstała nowa uczelnia techniczna, bo tam na pewno będą wolne etaty. W Opolu, w ówczesnej WSI spotkałem prof. Tadeusza Szostka, który był wtedy kierownikiem zakładu elektroenergetyki. Rozmawialiśmy ok. godzinę, może półtorej, po czym profesor stwierdził: Przyjmę pana, ale musi pan pracować w obszarze techniki wysokich napięć. Byłem dopiero po studiach, nie byłem naukowo sprofilowany, zgodziłem się bez wahania. Zamieszkaliśmy z żoną w akademiku, tak zaczęła się moja obecność w ówczesnej Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu.
Kiedy moja kariera naukowa zaczęła się pomyślnie kształtować, profesor Szostek często z sentymentem pytał mnie, czy pamiętam jak przyszedłem do niego z siateczką plastikową, w której miałem jedynie dyplom magisterski. Profesor bardzo mnie wspierał w kształtowaniu rozwoju naukowego, zaproponował mi opiekuna naukowego, który pracował w Energopomiarze w Gliwicach pana docenta Józefa Szutę, specjalistę techniki izolacyjnej, do którego skierował mnie na półroczny staż. Wiele się tam nauczyłem, zobaczyłem jak wygląda rzeczywistość techniczna w elektroenergetyce, bliżej poznałem tę tematykę, którą miałem zajmować się, czyli techniką izolacyjną, w tym głównie pomiarami wyładowań niezupełnych jako wskaźnikami uszkodzenia izolacji. Badania zakończyłem doktoratem w 1981 roku na Politechnice Śląskiej w Opolu [wówczas nie było uprawnień do nadawania stopnia doktora – przyp. red.].
Niestety, w 1981 roku docent Szuta, który był wielkim patriotą i kształtował mnie także w tym duchu, zmarł nagle na serce. Zadanie rozwoju metody, którą opracowywałem w ramach doktoratu, a była to metoda wykrywania detekcji i lokalizacji wyładowań niezupełnych poprzez pomiar emisji akustycznej stanęło przede mną.
Czyli można powiedzieć, że nikt się tym nie zajmował?
Dokładnie tak. Ponadto, nie wszyscy wierzyli, że taka metoda może być odpowiednio czuła i dokładna. Sam także miałem wątpliwości, ale do dalszego prowadzenia badań zachęcało mnie to, że w podobny sposób wykrywa się i lokalizuje okręty podwodne. Umieszcza się czujniki głęboko w oceanie, w dużych odległościach od siebie i w ten sposób można wykryć łódź podwodną, zlokalizować jej położenie i określić, z jaką prędkością się porusza. Korzystałem dużo z literatury amerykańskiej, która opisywała te techniki, ale z pewnym trudem. W czasach komunizmu nie wszystkie książki, które zamawiałem w Ameryce, były dostępne.
Pański rozwój naukowy nałożył się na czasy stanu wojennego
To był trudny okres, stanęliśmy z żoną przed dylematem, jak pokierować swoim życiem, mieliśmy już troje dzieci, syna i córki bliźniaczki. Zastanawialiśmy się czy zostać w kraju, czy wyjechać? Wtedy przecież wyjechało z Polski ponad milion ludzi. Zostaliśmy w kraju, żona otworzyła gabinet stomatologiczny a ja skoncentrowałem się na zrobieniu habilitacji.
Uzyskanie habilitacji wydawało się wtedy nieosiągalne, mało kto wierzył w to, że można ją uzyskać pracując w WSI w Opolu. Wykonałem wszystkie wymagane publikacje, których było kilkadziesiąt, metodę wdrożyłem w wielu elektrowniach. Bardzo dużo jeździłem po kraju, mierzyłem izolacje dużych transformatorów, wykrywałem i lokalizowałem występujące w nich wyładowania elektryczne. Metoda okazała się skuteczna, stałem się rozpoznawalnym diagnostą w kraju.
W 1986 roku napisałem pracę habilitacyjną, którą obroniłem w Politechnice Śląskiej w 1987 roku. Zostałem docentem. Przyszedł rok 1990, uczelnie wyższe uzyskały autonomię i przeprowadzały wybory rektorów. Rektorem na naszej uczelni został prof. Piotr Wach, a ja zostałem wybrany na prorektora ds. nauki. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, przecież moje kompetencje były raczej naukowe i techniczne niż administracyjne. Funkcję prorektora WSI, później Politechniki Opolskiej pełniłem potem jeszcze czterokrotnie, za każdym razem była to funkcja wybieralna. Wybory te nie były łatwe, mój młody wiek nie był wówczas atutem.
Pamiętam jak pytałem prof. Szostka, czy przy habilitacji jest wymóg odnośnie wieku. Profesor pomyślał i stwierdził: „nie, wiek nie ma znaczenia, chyba, że ktoś jest za młody”.
To oddaje atmosferę tamtych lat. W wieku 37 lat byłem po habilitacji. Ludzie się dziwili, pamiętam, jak koledzy mówili: „Jurek, mieszkaliśmy w akademiku, wszyscy byliśmy tacy sami, a ty jesteś prorektorem i docentem, a ja nie. Dlaczego?”
Przez cały ten czas prowadziłem działalność naukową i techniczną, głównie diagnostykę transformatorów, która się ciągle rozwijała. Okresowo wykonywałem pomiary diagnostyczne we wszystkich polskich elektrowniach i stacjach elektroenergetycznych, głównie w dużych transformatorach blokowych i stacyjnych.
Tak było do 1996 roku. W roku 1990, kiedy zaczynałem pracę prorektora na uczelni studiowało ok. 700 studentów dziennych, 210 zaocznych. Byliśmy pod wielką presją, żeby połączyć się z Uniwersytetem Opolskim jako wydział techniczny. Obronienie istnienia Wyższej Szkoły Inżynierskiej, jej przekształcenie i organizacyjne przebudowanie było największym wyzwaniem w historii uczelni. W 1996 roku, głównie dzięki prof. Piotrowi Wachowi, jego strategicznemu widzeniu i przeprowadzeniu całej procedury, zostaliśmy przekształceni w Politechnikę Opolską. To zakończyło dwie kadencje mojej pracy na stanowisku prorektora. Jednak przez cały czas prorektorowania pracowałem także naukowo.
Od 1996 roku miałem więcej spokoju od wszystkich spraw organizacyjnych, poświęciłem ten czas na uzyskanie tytułu profesora. Wtedy uzyskanie stopnia doktora habilitowanego był dużym osiągnięciem, ale były przypadki na uczelni, że profesorowie nie chcieli mnie słuchać jako prorektora. Mówili: „przecież pan jest tylko doktorem habilitowanym, a ja jestem profesorem tytularnym. Ma być tak, jak ja mówię!”. Uświadomili mi, że droga naukowa zamyka się tytułem profesorskim. Na tym się skoncentrowałem.
W 1997 roku uzyskałem tytuł profesora. Dopełniłem wszystkich wymogów, miałem wypromowanych doktorów, to m.in. prof. Tomasz Boczar, prof. Marcin Lorenc, dr Barbara Kucharska, którzy pod moim okiem bronili także dyplomy magisterskie. Starałem się zachęcać ludzi wokół siebie aby pracowali naukowo, przyjmowałem do pracy m.in. prof. Sebastiana Boruckiego, prof. Andrzeja Cichonia czy prof. Pawła Frącza. W połowie lat dziewięćdziesiątych mało kto wierzył, że można w młodym wieku przejść pełny rozwój naukowy, przy wsparciu i życzliwości władz uczelnianych.
Tytuł profesorski odebrałem z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Pamiętam, jak podczas uroczystości w Belwederze prezydent nie potrafił ukryć zaskoczenia, że taka uczelnia jak nasza w ogóle jest. Wtedy nie byliśmy rozpoznawani w skali kraju. Dzisiaj jest zupełnie inaczej.
W 1999 roku zostałem profesorem zwyczajnym i rozpocząłem kolejne dwie kadencje prorektora ds. nauki. Zawsze uważałem, że na stanowisku prorektora warto pracować, jeśli z tej pracy pozostanie trwały ślad. Urzędowanie i administrowanie w rektoracie nie było moją pasją. Cały czas prowadziłem badania naukowe, a także dydaktykę w pełnym wymiarze.
Razem z rektorem prof. Piotrem Wachem w kadencji 1999-2005 szukaliśmy obszaru, dla którego warto poświęcić kilka lat swojego życia. Uznaliśmy, że wzrost liczby studentów, wzrost uprawnień akademickich a przede wszystkim rozwój bazy lokalowej nada nowy kształt politechnice i otworzy możliwości rozwoju. Uczelnia miała wówczas bardzo mało pomieszczeń, było ciasno.
Pamiętam, jak podczas spotkania jubileuszowego Pan Profesor mówił o tym, jak zwiększyła się liczba studentów a profesorowie pracowali po kilku w jednym pomieszczeniu, co prowadziło do licznych animozji
Tak, szukaliśmy różnych rozwiązań, wolnych pomieszczeń. Były pomysły, żeby przejąć Metalchem. Wtem okazało się, że z terenu obecnego drugiego kampusu wyprowadza się wojsko i można ubiegać się o przejęcie tego terenu. Z panem rektorem odbyliśmy wiele wizyt u prezydenta miasta, wojewody, dowódców wojskowych. Pomysł budził opory. Kompleks był zaniedbany, sam teren bardzo duży: ponad 10 ha i ponad 30 tys. m kw. Budynków pod dachem.
Warto podkreślić zasługę pana prezydenta Ryszarda Zembaczyńskiego, który za symboliczną złotówkę przekazał ten teren politechnice i uniwersytetowi na rozwój szkolnictwa wyższego w Opolu. Uniwersytet jednak zrezygnował, uznał, że koszty są zbyt duże na przystosowanie budynku do ich potrzeb. Początkowo uniwersytet planował zlokalizować w kampusie swoją bibliotekę. Pojawił się także problem, aby przekonać naszą społeczność, że w to miejsce warto zainwestować zasoby uczelni, że tutaj może być dobra przyszłość dla politechniki. Długo to trwało.
Pamiętam, jak zapytaliśmy poszczególne wydziały, który z nich chciałby się tutaj przenieść. Zadeklarował się tylko Wydział Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii, który był w fazie dynamicznego rozwoju, miał wówczas ok. 3200 studentów. Jedyni uwierzyli w to przedsięwzięcie i znakomicie na tym wyszli.
Czyli dużo było sceptycznych głosów
Co tu dużo mówić. Ludzie uważali, że odkleiliśmy się od rzeczywistości. Przez grzeczność nie wszyscy to wyrażali. Przyjeżdżali tutaj pracownicy, którzy mówili, że to jest wieś, że daleko trzeba będzie dojeżdżać itp. Podkreślałem, że za pewien czas zmienią zdanie. Zaczęliśmy etap budowy poszczególnych obiektów. Równolegle, przez kilka lat toczyły się rozmowy z panem prezydentem o krytej pływalni. Ostatecznie, miasto wybudowało piękną 50-metrową pływalnię „Wodna Nuta”. Nasz kampus, basen, uatrakcyjniły teren wokół. Zaczęto budować osiedla, studenci szukali stancji, na terenie uczelni umieściliśmy pomnik św. Jana z Kęt. Tak powstał znaczący ośrodek umożliwiający rozwój politechniki tej dzielnicy Opola.
Niedawno jechałem drogą koło kościoła św. Józefa. Byłem zaskoczony, jak piękne, duże i ładnie zaprojektowane osiedle tam powstało.
Łączył pan pracę naukową, dydaktyczną z zarządzaniem uczelnią. Miał Pan czas na coś jeszcze?
Najwięcej czasu poświęcałem zawsze rodzinie, która jest dla mnie najważniejsza. Pan Bóg był łaskawy i dał mi dużo energii, ale też zostałem wychowany w duchu ciężkiej pracy. Wiedziałem, że muszę się uczyć, bo nauka była jedyną drogą do uzyskania niezależności. Pracowałem bardzo dużo, przez cały czas okres mojej aktywności zawodowej. Podobnie jak koledzy, którzy ze mną pracowali. Na pomiary do elektrowni wyjeżdżaliśmy o drugiej, trzeciej w nocy. Cały dzień pracowaliśmy i wracaliśmy zmęczeni. Lubiłem pisać artykuły naukowe, przeprowadzić dyskusję, spierać się naukowo. To przestrzeń, która mi odpowiada, lubiłem ją. Poza tym kluczowe było wsparcie domu, rodziny. Małżonka zajmowała się dziećmi, a gdy wydawało się, że więcej będę w domu, zostałem prorektorem, a później rektorem.
Muszę też podkreślić, że spotkałem się z olbrzymią życzliwością kolegów. Kiedy kończyłem kadencję rektora, opowiadałem im, że wielu z rektorów – zwłaszcza po długim okresie sprawowania funkcji – dramatycznie przeżywa koniec kadencji. Niektórzy z kolegów wpadają nawet w depresję. Nagle telefon przestaje dzwonić, człowiek staje się niepotrzebny. Dlatego, gdy skończyłem kadencję, mieli opracowany tajny plan, żeby mnie tak zająć, aby mnie to nie dotknęło. Polegało to na tym, że przyjeżdżali po mnie o godzinie trzeciej rano informując, że trzeba jechać na pomiary. Codziennie ktoś ode mnie czegoś potrzebował.
Po ok. pół roku, gdy na pomiarach leżałem na kamieniach pod transformatorem, olej kapał mi na głowę, przyznali się do swojego planu. Nie znam innego zespołu, który by się tak zaangażował we wsparcie swojego byłego szefa. Dziękuje im za to.
Wróćmy jeszcze do metody, którą się Pan zajmował
Od ok. 2000 roku w rozwój metody diagnostyki transformatorów, opartej o pomiar i lokalizację emisji akustycznej, którą zajmowałem się od 1974 roku, włączyły się ośrodki zagraniczne. Kiedyś otrzymałem propozycję udziału w konkursie na stanowisko dziekana w Holandii. Inżynierowie i energetyka dostrzegli, że ta metoda jest skuteczna, powstała bardzo wyspecjalizowana aparatura w wielu krajach świata, do tego doszła obróbka danych, informatyka.
Na uczelni w latach 1987-1988 wybudowałem przenośne laboratorium diagnostyczne. W ramach realizowanego projektu badawczego kupiliśmy „Nyskę”, która służyła do transportu wewnętrznego w Nysie (wtedy aut nie można było kupić). W aucie powstało laboratorium diagnostyczne. Do środka włożyliśmy ciężki sprzęt pomiarowo-diagnostyczny i jeździliśmy do elektrowni całym kraju. Przejechałem tym samochodem 30 tysięcy kilometrów. Jeździł ze mną m.in. dr Bogusław Gronowski, który jest teraz profesorem w Kanadzie.
Doczekałem czasów, kiedy moja metoda jest profesjonalnie opracowana, obróbka wyników jest bardzo zaawansowana, wszystko dzieje się automatycznie. W naszej politechnice prace nad metodą emisji akustycznej ciągle trwają, kilkanaście osób z mojego zespołu z tej tematyki uzyskało habilitacje, ponad 50 osób uzyskało stopień naukowy doktora.
Wielu doktorantów i habilitantów nadal rozwija metodę emisji akustycznej wykorzystując nowoczesną wiedzę, głównie z zakresu informatyki, sztucznej inteligencji, systemów ekspertowych, uczenia maszynowego i innych. Doczekałem tego, że to, nad czym pracowałem, okazało się potrzebne, skuteczne i jest powszechnie stosowane. Patrzę na to z poczuciem spełnienia i zadowolenia. Ważne jest także to, że wokół tej tematyki naukowej i technicznej wykształcił się duży zespół ludzi, którzy pracują także w innych uczelniach, w przemyśle i energetyce.
Zawdzięczam to prof. Szostkowi, o którym wspominałem i mojemu promotorowi doc. Szucie. Niedawno koledzy z Energopomiaru prosili, żebym został przewodniczącym ogólnokrajowej Głównej Konferencji Transformatorowej poświęconej diagnostyce transformatorów, która odbędzie się w październiku w Wiśle. To już tak jest, że jak ktoś ma problem z izolacją typu wyładowania to wszyscy wiedzą, że w Opolu pomogą.
Jak to mówił prof. Szostek: a wszystko się zaczęło, jak pan do mnie z tą siateczką przyszedł.