Z cyklu ,,Pół stulecia – setki wspomnień”
Kiedy dowiedziałam się, że dostałam się na studia? W lutym 1995 roku – tak jeszcze przed studniówką! Pewnie teraz każdy się zastanawia jak to możliwe. No właściwie… to musiałam jeszcze zdać maturę i już byłam studentką 🙂
Stało się tak ponieważ brałam udział w Wojewódzkiej Olimpiadzie Wiedzy Ekonomicznej – jak widać już 20 lat temu Politechnika Opolska promowała Olimpijczyków. Pamiętam to jak dziś – profesor Ratajczak, która uczyła mnie ekonomii w Technikum Ekonomicznym w Opolu i była dla mnie zawsze autorytetem, przyszła na lekcję języka polskiego i powiedziała, że mamy pierwszą studentkę z tego rocznika. Jak się domyślacie, matura była już tylko postawieniem kropki na „i”.
Nigdy nie musiałam zastanawiać się jaką uczelnię wybiorę – Politechnika, wtedy jeszcze Wyższa Szkoła Inżynierska, była jedynym słusznym wyborem – spełniałam tym samym marzenie swoje i mojego Taty. Rekrutacja odbywała się całkowicie inaczej niż dzisiaj. Już na początku lipca listy przyjętych były ogłaszane na tablicach informacyjnych. Jakby to było wczoraj, kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na liście ok. 120 osób przyjętych na kierunek Zarządzanie i marketing. Na pierwszym spotkaniu informacyjnym w Edenie w sali 101 przywitał nas ś.p. profesor Rudol Kośmider – pierwszy dziekan naszego wydziału. A razem z nim Rafał Matwiejczuk i Piotr Bębenek – mój dzisiejszy kolega z katedry. Większość zajęć mieliśmy w dzisiejszej lokalizacji Wydziału Ekonomii i Zarządzania przy ul. Luboszyckiej.
Pierwszy semestr był bardzo ciężki – zajęcia z fizyki z dr Czesławem Góreckim w „Strasznym Dworze” – tak nazywaliśmy budynek przy Ozimskiej 75 ;-), gdzie co poniedziałek czekały nas łzy i pot! No i ćwiczenia z dr Aleksandrą Żurawską – oporniki i kondensatory nie miały dla nas żadnych tajemnic!
Najcięższym przedmiotem była wtedy matematyka z profesorem Florkiewiczem… po pierwszej sesji 5-6 osób oblało egzamin komisyjny. Przyznam, że jak również do niego przystąpiłam. Byłam świetna w ekonomii i rachunkowości – uczyłam połowę mojej grupy księgowań. Ale kiedy przychodziło mi zmierzyć się z całkami i różniczkami – o matko boska. Moje koleżanki Gosia Bilik i Ewa Brych, kończyły LO nr II i wszystko to już przerabiały, a ja.. miałam w liceum 5 godzin rachunkowości a 2 matematyki. Pamiętam, że na ćwiczeniach z matematyki siedziałam z Maćkiem Góreckim (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa) i nigdy żadne z nas nie miało zrobionych zadań – ja bo ich nie rozumiałam – Maciek bo były dla niego za banalne – ironia losu.
W drugim semestrze było już lepiej – weszły macierze, które były dla mnie logiczne (nie żeby całka czy różniczka nie była – przepraszam z góry całą Katedrę Matematyki z WIPiLu – na pewno jest coś co można w niej zobaczyć – tylko nie jak ktoś ma ślepotę matematyczną :-).
Drugi rok rozpoczęło ok 100 osób i w takim zestawie dotarliśmy plus/minus do końca studiów. Prowadziliśmy małą studencką kawiarenkę, mieliśmy swoją drużynę sportową, imprezowaliśmy w Hydrancie (dyskoteka studencka), zawsze hucznie świętowaliśmy pierwszy dzień wiosny (oczywiście poza murami Uczelni), braliśmy aktywny udział w Piastonaliach. Z perspektywy czasu – robiliśmy wszystko to co robią nasi dzisiejsi studenci, tylko… bez komórek, maili, facebooka, instagramu.
Koniec drugiego roku był dla mnie bardzo trudnym czasem. 10 lipca 1997 i powódź, która zabrała mi cały dom. I chyba dzisiaj niewiele osób pamięta, że Politechnika stanęła wtedy na wysokości zadania udostępniając swoje akademiki powodzianom. W ten sposób już kilka dni po powodzi wraz z moim psem Filipem, owczarkiem niemieckim, dostałam pokój na 4 piętrze w Zyg-Zaku. Była to wtedy ogromna pomoc dla nas wszystkich – zbieraniny ludzi z całego Zaodrza, którym w ciągu kilku godzin świat wywrócił się do góry nogami. Mieszkałam w akademiku ponad miesiąc, lecz nawet dzisiaj mijając go zawsze w drodze do Centrum Obsługi Studenta – wspominam ten czas z sentymentem.
Zaczął się rok akademicki 1997/1998 i w tym momencie mojego życia miałam plan na „dziekankę”. Moje wspomniane już koleżanki, Ewa i Gosia, stwierdziły – poradzimy sobie. Sytuacja rodzinna spowodowała, że musiałam zająć się wieloma sprawami i studia wydawały mi się być na końcu długiej listy. Postanowiłam wytrwać, porozmawiałam z prowadzącymi, poprzenosiłam się na grupach i zaczęłam bardzo szalone życie. Ewa i Gośka non stop coś dla mnie kserowały i kiedy przychodziłam na zajęcia czekały na mnie notatki z tych, które opuściłam. Informowały mnie jakie projekt i na jakie zajęcia robimy i jaka jest w tym moja rola – a ja tak trochę jak robot robiłam czego ode mnie wymagały i wiecie co… poradziłyśmy sobie – mój 5 semestr studiów to była naprawdę – praca zespołowa.
Pamiętam, że wraz z semestrem zimowym zaczęliśmy zajęcia z profesorem Kotowskim – Inżynieria materiałowa zwał się ten przedmiot. Zajęcia odbywały się w piątek o 7:30 na Mikołajczyka. Sala pękała w szwach! I jakbym dzisiaj to słyszała jak profesor Kotowski opowiadał nam jak Piotr poznał Marysię (Curie – Skłodowską) i jak się zakochał i jakie cuda potem razem wynaleźli. Cudnie niestety nie było na egzaminie – poległam na całej linii. Z 10 pytań odpowiedziałam na 4. Okazało się, że połowa pytań była z książki profesora Kotowskiego „Synteza metanolu: rozwój technologii i aparatury produkcyjnej”, tylko kiedy profesor o tym mówił – mnie akurat nie było na wykładzie (i tu nauczka dla wszystkich – trzeba chodzić na wykłady – obowiązkowo). Udałam się do profesora Kotowskiego na konsultacje – poprosiłam o jeszcze jedną szansę, wypożyczyłam „Syntezę metanolu …” z biblioteki i w kolejnym podejściu – zdałam egzamin. A dzisiaj kiedy moje córki tłumaczą, że one czegoś nie usłyszały na lekcji – słyszą ode mnie „Ty mi tu syntezy metanolu nie wciskaj”.
Koniec trzeciego roku był ważnym momentem w życiu mojego roku – wybieraliśmy specjalności. Moje ówczesne zainteresowania skierowały mnie na całkiem nowe tory Komputerowo Zintegrowanych Systemów Zarządzania. Drugą ze specjalności były Europejskie Systemy Zarządzania Administracją Publiczną. Nasze drogi wtedy już lekko rozeszły się po wydziałowych korytarzach, ale na 5 roku studiów postanowiliśmy zrobić sobie kilka wspólnych fotek. Macie okazję zobaczyć nas w pełnym gronie – Absolwenci rocznik 2000.
W lutym 2000 roku w Opolu odbyła się jedna z huczniejszych imprez w historii miasta – NASZA META! Zaprosiliśmy wszystkich wykładowców i bawiliśmy się do białego rana, a historie o tym co się tam działo, kto z kim, kiedy i jak… pozostaną tylko i wyłącznie w naszej pamięci (zdjęcie na górze).
Dzisiaj jesteśmy nadal razem – przynajmniej duchowo – bo przyjaźnie jakie nawiązaliśmy pozostają na zawsze. Z wieloma osobami nadal jestem blisko – pracują ze mną na uczelni – i mogę śmiało powiedzieć, że znam ich blisko pół życia. Z wieloma spotykam się okazjonalnie, a za kontakt z kilkoma mogę tylko podziękować współczesnym technologiom i portalom społecznościowym.
Dr inż. Małgorzata Adamska
Wszystkich Nas połączyły studia i nasza Alma Mater – Politechnika Opolska.