Z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego przypominamy wywiad z prof. Janem Miodkiem, który przeprowadziliśmy w związku z naszą akcją przeciw przeklinaniu.
O spsieniu obyczajów językowych, powinnościach elit oraz o tym, jak złorzeczy wyprowadzony z równowagi Ślązak – rozmawiamy z wybitnym językoznawcą i osobowością telewizyjną prof. Janem Miodkiem.
Na Politechnice Opolskiej wypowiedzieliśmy wojnę wulgaryzmom. Czy Pan, jako autorytet zaprawiony już w bojach o język polski, uważa, że jesteśmy na straconej pozycji?
Raczej tak, ale próbować trzeba. Może coś się zmieni w relacjach psychologiczno-społecznych w naszym narodzie? Niestety w tej chwili obserwuję zjawiska bardzo przykre i bardzo niebezpieczne. Wulgaryzmy były, są i będą, bo w każdym języku, już od zarania dziejów, istnieje potrzeba ekspresji. Dotychczas jednak istniały jakieś granice, np. relacja mężczyzna-kobieta. Nawet najmniej powściągliwy pod tym względem mężczyzna, hamował się w obecności kobiety. Moje pokolenie nie było święte, choć od razu trzeba zaznaczyć, że szczytem wulgarności było słowo ,,kurde”. Używało się też innych, omownych form, jak ,,kurna”, czy ,,kurde mol”. O tym najgorszym, w którym po ,,r” jest ,,w” – właściwie nie było mowy, zdarzało się ono okazjonalnie, a jeśli już wyrwało się komuś przy dziewczynie – trzeba ją było przez pół roku przepraszać! Dziś, przeciętny, polski mężczyzna nie czuje w sobie żadnych zahamowań i mimo obecności kobiet, przeklina tak samo, jak w środowisku mężczyzn.
To było pierwsze tabu – kobieta w towarzystwie. Drugim tabu, może jeszcze silniejszym, była relacja dzieci-rodzice. Nawet, kiedy byłem już mężczyzną w poważnym wieku, mojemu ojcu nigdy się nie zdarzyło, aby w mojej obecności posłużyć się ekstremalnym wulgaryzmem. Pochodzę ze Śląska, z Tarnowskich Gór, szczytem jego oburzenia było przekląć ,,o to pieron jeden!” Dziś z przerażeniem patrzę na rozmawiające ze sobą pary, które podczas spaceru z małymi dziećmi, na tym czy innym, nadodrzańskim bulwarze, używają najwulgarniejszych słów. Byłem też świadkiem, tego, jak ojciec z dzieckiem na ręku, obrzucił kogoś, kto – w jego odczuciu – utrudnił mu wejście do tramwaju słowami na ,,p” i ,,k”.
Kolejną granicą była oficjalność wypowiedzi. Nawet jeśli coś się zdarzyło w relacjach koleżeńskich, czy familiarnych, to w radiu czy telewizji użycie wulgaryzmu było nie do pomyślenia! Istotną częścią mojego programu – Słownika polsko@polskiego jest sonda uliczna. Stoi samochód telewizji polskiej, pytani wiedzą, na potrzeby jakiego programu będą proszeni o wypowiedź, ale nie ma sondy, żeby ten indagowany na ulicy człowiek – znów powiem z ubolewanim – nawet nie młody, nie powiedział, że ,, coś się sp…liło”! Tak, jakby to była bułka z masłem. Realizatorzy sugerują – ,,może tego nie puścimy?”, a ja odpowiadam: ,,Puśćcie, ale ja to skomentuję.” I komentuję to ze złą twarzą.
Wygląda na to, że przekroczyliśmy już wszelkie granice…
Bardzo to wszystko spsiało… Wracając do mojego ojca, który nigdy w mojej obecności nie pozwolił sobie na żadne przekleństwo – był nauczycielem, ale pochodził z bardzo biednej, wielodzietnej, wiejskiej rodziny. Mówił mi: ,,synu, ja się starałem całe życie podciągać.
W pierwszej klasie seminarium nauczycielskiego zdarzyło się, że jeden z profesorów zobaczył go jak idzie z wychowawcą po boisku szkolnym, mając swojego towarzysza po lewej ręce. ,,Miodek!” – wrzasnął ów profesor – ,,To ty nie wiesz, jak się chodzi z kobietą, ze starszą osobą, z przełożonym?” (trzeba te osoby mieć zawsze po prawej ręce). Ojciec jeszcze długo nie mógł przez to spać, tak bardzo było mu wstyd. Od tego zdarzenia uzmysłowił sobie, że musi się podciągać.
Dziś tak zwane elity równają w dół.
Państwa akcja – ,,Od śmieciowej mowy do śmieciowej umowy, mów i żyj na poziomie” bardzo mnie cieszy, bo widzę w niej właśnie próbę podciągania. Zawsze mówię moim studentom – wam nie wypada, wy należycie do elity społeczeństwa. To samo powiedziałbym studentom Politechniki Opolskiej: Jesteście elitą, podciągajcie się i niech inni podciągają się do was, ale nie równajcie w dół.
W tym sensie, choć nie jestem optymistą, jeśli chodzi o powodzenie tej akcji, chcę wierzyć, że to miejsce w moim ukochanym Opolu stanie się enklawą elitarności, w najlepszym tego słowa znaczeniu i studenci uświadomią sobie, mówiąc z francuska, noblesse oblige, że status studenta, przyszłego inżyniera, obliguje do zachowań językowo-stylistycznych na pewnym elitarnym poziomie.
Mówimy od śmieciowej mowy do śmieciowej umowy, tymczasem zewsząd (w tym z pewnych, niechlubnych nagrań) słyszymy, że ludzie piastujący wysokie stanowiska też klną. Czy brak kultury językowej przestał być przeszkodą w karierze?
Powinien być przeszkodą, chociaż wkrada się na salony. Mówię wszędzie, nie tylko w Opolu, że to miasto nadodrzańskie, po moich rodzinnych Tarnowskich Górach i po Wrocławiu, w którym mieszkam już ponad pół wieku, jest moim trzecim, kochanym miejscem w Polsce. Bardzo się cieszę, że właśnie tam, na Politechnice Opolskiej zrodziła się myśl, by przeciwstawić się tej przerażającej fali wulgarności i schamienia językowego. Że hasło ,,Politechnika Opolska przeciw wulgaryzmom” będzie hasłem wywoławczym, obligującym studentów do podciągania się.
Niech przez tę akcję staną się niejako propedeutycznym zaczynem poprawy tej bardzo nieprzyjemnej i niepokojącej sytuacji językowo-stylistycznej w Polsce.
Co Pan sądzi o używaniu przez Polaków przekleństw anglojęzycznych? Czy powiedzenie ,,fuck”, nie jest jakimś podwójnym uchybieniem?
Zawsze było tak, że narody sąsiadujące z sobą znały formuły toastu i znały przekleństwa. Ponieważ dziś znajomość rosyjskiego i niemieckiego jest w naszym społeczeństwie coraz słabsza, to nieuchronnie w tę lukę wstrzeliwuje się angielski. Takie przekleństwa stylistycznie się neutralizują. Kiedy Polak patrzy na jakiś zdezelowany sprzęt mówi o nim ,,szajs”. W polszczyźnie nie jest to jednak tak wulgarne jak w języku niemieckim. Ten paluszek w środku i to ,,fuck”, jest pewnym osłabieniem, powiedziałbym więc, że jest wręcz przeciwnie, co oczywiście nie znaczy, że to popieram.
A czy są sytuacje, w których wulgaryzm jest nie tylko dopuszczalny, ale wręcz nieodzowny?
Oczywiście, że są. Silne emocje, dowcip językowy – są dowcipy, które bez wulgaryzmu przestają być śmieszne. Wykluczona jest jednak sytuacja publiczna i oficjalna.
Jerzy Waldorff w pewnym programie, podczas poważnej rozmowy, w której uczestniczyło kilka osób, powiedział – ,,my tu pier…imy, pier…imy, co ci telewidzowie sobie o nas pomyślą?” Byłem zaszokowany, dopóki nie zorientowałem się, że w poznańskim – a Waldorf miał korzenie wielkopolskie – ,,pier…ić” to jest tak, jak ,,ględzić”, podobnie jak, z kolei, na Śląsku, bardzo wulgarnym słowem jest ,,ciul”, nie tak mocny przecież w pozostałych regionach kraju. To też trzeba mieć na uwadze.
Dziękuję za rozmowę!