Kiedy trzy studentki architektury startujące w konkursie na projekt zagospodarowania placu w II kampusie – Aleksandra Dziwoki, Justyna Madejska oraz Eva Lazar – szkicowały w swojej propozycji chiński ogród, nie spodziewały się, że już za kilka miesięcy ujrzą go w oryginale, w prowincji Suzhou gdzie liście lotosu są wielkie jak parasole.
Dwutygodniowa wycieczka do Chin, którą studentki odbyły w dniach 13-27 września, była główną nagrodą w konkursie. Zwycięski projekt już czeka na realizację, tymczasem laureatki wspólnie z mgr inż. arch. Anną Szczegielniak, która – obok prof. Edwarda Sytego – towarzyszyła im w podróży, podzieliły się swoimi wrażeniami z Kraju Środka.
Pierwszą styczność z Chinami miałyśmy już w komfortowym samolocie chińskich linii lotniczych, którym leciałyśmy z Berlina. Z lotniska odebrał nas przedstawiciel Politechniki Pekińskiej, która – wraz z Instytutem Konfucjusza – była organizatorem naszego pobytu. Zamieszkałyśmy w akademiku studentów międzynarodowych, w kampusie, który sam jest jak małe miasto z drogowskazami i własnymi nazwami ulic.
Nasz pobyt był bardzo intensywny. Każdy dzień wypełniało zwiedzanie, wykłady związane z urbanistyką i warsztaty. Jeden wolny dzień przeznaczyłyśmy na zakupy i to też było ciekawe doświadczenie, bo trzeba się było trochę potargować, co w Europie jest już raczej rzadkością. W efekcie tego targowania, wśród mnóstwa pamiątek, przywiozłyśmy do Polski tradycyjne suknie qipao i herbatę wraz z niezwykłymi dodatkami, takimi jak suszona chryzantema i jaśmin, który jest jak zapach Chin w słoiczku.
Pekin to miasto olbrzym, które wciąż się rozrasta. Wszędzie widać było place budowy, również pod ziemią, w świetnie zorganizowanym i wciąż powiększającym się metrze. Zabudowa mieszkaniowa, czyli np. wielkie skupiska kilkudziesięciopiętrowych wieżowców, jest wręcz przerażająca! Mimo liczby mieszkańców, która wynosi tyle, co 2/3 ludności Polski, miasto wydaje się jednak bezpieczne. W parkach i na skwerach widać bardzo wielu ćwiczących ludzi, wieczorami miasto jest rozświetlone i tętni życiem. Chińczycy okazali się bardzo gościnni i sympatyczni, wielu nieznajomych, na widok Europejek, chciało sobie z nami zrobić zdjęcie!

W Azji obowiązuje zupełnie inna skala. Wszystko jest dużo większe, dużo więcej jest też ludzi i samochodów (których kierowcy niekoniecznie respektują przepisy ruchu drogowego…) Obserwowaliśmy to codziennie rano (na szczęście z mostu) kiedy w drodze na śniadanie przekraczaliśmy ośmiopasmową ulicę.
…a śniadania, jak i w ogóle wszystkie posiłki były pyszne! Kosztowałyśmy tam bardzo wielu rzeczy często nawet nie wiedząc, co to jest! Szczególnie chętnie sięgałyśmy po bułeczki baozi z różnymi nadzieniami, np. z mięsem lub warzywami. Na chińskim stole często gości obrotowa taca z różnymi przekąskami, którymi jedzący dzielą się ze sobą. W kuchni chińskiej jest też mało potraw surowych: nawet ogórki, czy kapusta pekińska jest podawana w formie smażonej.
Wszystko było bardzo smaczne, jednak na część potraw zabrakło nam odwagi… Nie zdecydowałyśmy się np. …na wciąż żywe i ruszające odnóżami skorpiony, które nadziewa się tam bez pardonu na patyk.
Część pobytu spędziłyśmy na zwiedzaniu. W Chinach zobaczyłyśmy – między innymi – Świątynię Nieba, Muzeum Starożytnej Architektury Chińskiej, Zakazane Miasto, które robi olbrzymie wrażenie i odwiedzane jest – już po wprowadzeniu limitów! – przez 80 tysięcy osób dziennie. Spacerowałyśmy też oczywiście po Wielkim Murze Chińskim, który przyciąga najwięcej turystów z zagranicy.
Na cztery dni pojechałyśmy także do miasta Suzhou. Dzielący ją od Pekinu dystans 1200 km pokonałyśmy w 5 godzin, jadąc superszybkim pociągiem, który Chińczycy chcą jeszcze przyspieszyć z 300 do 600 km/h. Tam zwiedzałyśmy tradycyjne, chińskie ogrody pełne kamienistych ścieżek, wody i wspaniałych lotosów oraz muzeum poświęcone urodzonemu tu, jednemu z największych, współczesnych architektów – Ming Pei. W zaprojektowanym przez niego budynku mnóstwo było niezwykłych rozwiązań. Na przykład przez jedno sześciokątne okno, widać było kolejne, a za nim rosnący w ogrodzie bambus. Bardzo podobało nam się także starożytne miasteczko Mudu i lampiony na ulicy Shantang w Suzhou.
Plan zwiedzania był bardzo obfity i ciekawy, nasi gospodarze byli jednak otwarci na nasze sugestie i zabrali nas ponadprogramowo m. in. do wioski olimpijskiej, gdzie zobaczyliśmy słynne Ptasie Gniazdo i Water Cube, oraz na nocną przejażdżkę rowerami.
Przy wszystkich turystycznych atrakcjach, ale też w metrze, czy na stacjach kolejowych, prowadzona jest kontrola bezpieczeństwa. Czasem nasze torby lądowały na skanerze kilka razy dziennie.
W kampusie spotkałyśmy kilka starszych osób, które szkicowały w plenerze pod okiem nauczyciela rysunku. Profesor Syty nie mógł się powstrzymać od przyłączenia się i udzielenia im kilku wskazówek. Niestety dla nas samych zabrakło już czasu na szkicowanie. Zrobiłyśmy za to tysiące zdjęć. Teraz już rozumiemy Azjatów, którzy będąc w Europie fotografują wszystko, co widzą. To całkiem inny świat!